Ludzka twarz Raioli
Jean-Pierre Rivere, prezydent OGC Nice, opisał go najlepiej: „To sukinsyn, ale kochany”. Mino Raiola kręci karuzelą transferową od lat, obsesyjnie dba o interes swoich piłkarzy (i dobro swoich kieszeni), jest szalenie przebiegły i skuteczny. Kibice go nienawidzą, ale gracze kochają. Skoro kolejne pokolenia powierzają mu swoje kariery, musi być najlepszy w branży. Zresztą gdybyś był piłkarzem, chciałbyś, by cię reprezentował. I nie mów, że nie!
Powstało o nim setki artykułów, reportaży, programów telewizyjnych i audycji radiowych. Raiola się klika, słucha i ogląda. Lgną do niego tabuny znakomitych piłkarzy, a dobry gracz to zawsze dobry biznes i gwarancja zainteresowania. Od mediów po kibiców. Każdy wie kim jest Mino i że warto się z nim liczyć.
Stosunkowo niewiele powiedziano o jego dzieciństwie. O przeszłości dziadków i rodziców, ich emigracji, wartościach, jakie przywieźli do Holandii i trudach życia. Zanim Raiola rozpychał się łokciami w branży piłkarskiej, zanim stał się multimilionerem z coraz większym brzuchem i ego, był przeciętnym potomkiem włoskich imigrantów. Bystrym, to fakt, ale nie na tyle, by przewidzieć, że w przyszłości będzie kręcił karuzelą transferową i decydował o tym, kto, gdzie i za ile. To jest historia od pucybuta do milionera. Od chłopaczka, który zasuwa ze ścierą po restauracji, a w głowie kręcą mu się myśli o podboju świata. I oczywiście - zarobienia fortuny.
Kiedyś, bodaj w wywiadzie dla telewizji RAI, zapytano go, jakie ma pierwsze wspomnienie z dzieciństwa. Odpowiedział, że to twarz babci. Najmądrzejszej osoby, jaką kiedykolwiek spotkał w życiu. Analfabetki, która nie widząc perspektyw dla siebie i najbliższych, wyjechała z rodziną do Holandii i tam zawalczyła o lepsze jutro. Raiola mówił, że była chodzącą świętością: skromną, szalenie pracowitą, dostępną dla każdego, kobietą. Jej ego się nie liczyło.
- Przychodziła z pracy bardzo późno, wstawałem rano do szkoły, a ona była już na nogach i zapraszała wszystkich na śniadanie. Była to najszlachetniejsza osoba, jaką w życiu poznałem. A poznałem tysiące. Od zwykłych, szarych, po wielkich, znanych na całym świecie, zarządzających gigantycznymi fortunami.
Raiola nazwał jej etos życiowy kulturą miłości. W przypływie jakiegoś wzruszenia powiedział, że nikt nie może wykonywać swojej pracy dobrze, jeśli nie chce służyć innym. Kiedy zapytano go ironicznie, dlaczego nie wziął przykładu z babci, dostał białej gorączki: - Ludzie nie mają o mnie bladego pojęcia. Widzą to, co chcą widzieć. Opierają się na stereotypach. Mówią, że zależy mi tylko na kasie. Pieniądze są tylko efektem dobrze wykonanej roboty. Nic więcej.
Od dziecka Mino był świetnym obserwatorem. Widział perfekcjonizm ojca, ambicję matki. Wpojono mu, że trzeba ciągle się uczyć i rozwijać. Pieniądze wtedy przyjdą same. O swoim ojcu powiedział po latach, że interesowała go tylko jakościowa robota. Pieniądze nie miały znaczenia. - Żeby go wyciągnąć na zakupy i kupić spodnie, trzeba było wycelować w niego pistolet. Nawet nie wiedział, że był najważniejszą osobą w moim życiu, bo nigdy mnie nie deprecjonował. Nie rzucał kłód pod nogi. Zawsze mówił: „Działaj!”
***
W wieku 17 lat bystry Mino założył firmę maklerską i nazwał ją „Spa Intermezzo”. Powstała szybko, pod wpływem kilku impulsów. Młody Raiola zaczął zarządzać niewielką restauracją należącą do jego ojca, coraz rzadziej mył podłogi, a coraz częściej zajmował się klientami. Był sympatycznym, otwartym nastolatkiem, który umiał słuchać. Do knajpy przychodziło wielu Włochów. Mieli swoje biznesy i problemy. Czasami potrzebowali tłumacza, czasami pomocy w załatwieniu spraw urzędowych, czasami rady. Mino zawsze był na tak. Sprzedawał maszyny do ryżu, rozwiązywał kłopoty z nieruchomościami, załatwiał pozwolenia na pracę, rozwiązywał konflikty. Ludzie lgnęli do jego restauracji. Przychodził też prezes klubu HFC Harleem. Pewnego wieczora powiedział mu:
- Mino, jeśli tak umiesz wszystko ogarnąć to może zostałbyś dyrektorem sportowym u mnie?
- OK, mam kontakty w Neapolu. Róbmy transfery do Włoch!
Tak sprzeda Bryana Roya z Ajaxu do Foggi. Wima Jonka i Denisa Bergkampa do Interu Mediolan. Kluby holenderskie będą wykorzystywały jego niesłychany talent do języków. Osiemnastoletni Raiola będzie znał ich pięć, później nauczy się kolejnych. Jego dojrzałość będzie wzbudzała podziw. Kiedy jego rówieśnicy będą palić trawkę, krążyć od imprezy do imprezy i spać do południa, on zarobi pierwsze duże pieniądze i zabierze swoją dwanaście lat starszą dziewczynę na wakacje życia. Po latach powie, że wychowały go kobiety. Matka, babka, ciotki i zawsze starsze partnerki, bo innych nie miał.
Pewnego dnia przeczyta wywiad z Szimonem Peresem, izraelskim politykiem i zapamięta sobie jego słowa:
- Nie wierz w swoje ego, bądź dostępny dla innych.
Uwierzy, że to jest sekret do sukcesu. - Gdybym nie był dostępny dla moich piłkarzy, często ludzi o gigantycznym poczuciu własnej wartości, dumnych i egoistycznych, nie lgnęliby do mnie tak, jak to robią. Tę prawdę poznałem już jako młody człowiek, początkujący agent, który chce zawojować ten świat.
Ale negocjacje piłkarskie to igraszka. Prawdziwe są na przykład tam, gdzie Izrael i Palestyna rozmawiają o wspólnej koegzystencji. Zawsze się zastanawiałem jak do diabła oni ze sobą gadają. Najbardziej na świecie żałuję, że nigdy nie było mi dane w nich uczestniczyć.
Mateusz Święcicki